Zakochaniwkwiatach.plZakochaniwkwiatach.plZakochaniwkwiatach.plZakochaniwkwiatach.pl
  • patronaty
  • o portalu
  • redakcja
  • współpraca

Ogród otworzył mi umysł

29 lipca 2025

Udostępnij artykuł

Share on FacebookShare on PinterestShare on WhatsAppShare on Email

Rozmowa z Grzegorzem Krawczykiem, Miejskim Ogrodnikiem, który oddycha razem z ziemią

Tuż przed tegoroczną majówką, na naszym portalu ukazał się artykuł na temat fenomenu jakim jest tzw. „działking”. Kiedy i w jakich okolicznościach odkrył Pan dla siebie działkowy styl życia?

Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się dużo wcześniej, zanim jeszcze usłyszałem słowo „działking”. Pochodzę z małej miejscowości i każde wakacje spędzałem u dziadków na wsi. To były miesiące przepełnione prostotą, zapachami ziemi, wyznaczone rytmem natury. Mój brat biegał za końmi, traktorami, żył tym, co gospodarstwo miało do zaoferowania. A ja – bardziej z babcią – pieliłem, obserwowałem, zaczynałem swoją pierwszą przygodę z sadzeniem. Już wtedy włączałem w telewizji „Działkowca”, żeby dowiedzieć się więcej o roślinach. Ta bliskość przyrody zawsze gdzieś we mnie była. Ale dopiero po piętnastu latach pracy zawodowej poczułem, że naprawdę nadszedł czas na zmianę. Moi przyjaciele powtarzali, że „potrzebuję ziemi” i… mieli rację. Miasto mnie męczyło, mimo że było dobre dla kariery. W końcu zacząłem szukać działki. Na początku, w czasie covidu, ceny mnie przeraziły i na chwilę straciłem nadzieję. Ale potem – zupełnie nieprzypadkowo – trafiła mi się działka idealna. A właściwie dwie, połączone, z ogromnymi szklarniami. Bez wahania, razem z moją przyjaciółką, podjęliśmy decyzję: kupujemy. Na początku łączyłem pracę w korporacji z pracą w ogrodzie. Przez trzy i pół roku uczyłem się balansować między tymi światami. Ale w końcu nadszedł moment, kiedy postanowiłem w pełni oddać się działce i sobie. Od tego czasu to nie jest już tylko hobby. To droga. To transformacja. Ogród stał się moim nauczycielem. Uczę się nie tylko uprawy, ale i żywiołów, kierunków świata, zależności, rytmów. Patrzę, obserwuję, współodczuwam. To nie jest już tylko styl życia – to codzienna praktyka uważności, pokory i zachwytu nad tym, co żywe.

Jak duża jest Pana działka i gdzie się znajduje?

Jak już wspomniałem, to dwie połączone działki o łącznej powierzchni około 750 m², położone na granicy warszawskiej Saskiej Kępy i Gocławia, tuż przy kanale Wystawowym. Ich historia sięga lat 50., kiedy pełniły funkcję wspólnotowego gospodarstwa – tak przynajmniej mówią starsi sąsiedzi. Dziś tworzą jeden spójny organizm, który pozwala mi na swobodę kształtowania przestrzeni i nadawania jej własnego rytmu. Ta wielkość pozwala mi na swobodę tworzenia różnych stref – mam część słoneczną i bardziej otwartą, gdzie stoi duży stół na ponad 20 osób, jest trawnik i miejsce spotkań. W tej części króluje szklarnia, którą nazywam „świątynią słońca” – jasna, rozgrzana, pełna energii. Z kolei ta druga, położona nieco głębiej, jest wilgotniejsza i mniej nasłoneczniona – idealna do upraw. Ja sam nazywam ją szklarnią księżycową. To w niej rosną warzywa, zioła, rośliny użytkowe – wszystko, co potrzebuje trochę cienia i czułości.

Jaki miał Pan pomysł na zagospodarowanie tego terenu?

Prawdę mówiąc, na początku żadnego. Zupełnie serio. Gdy tylko pojawiłem się na działce, zacząłem po prostu sadzić różne rośliny w miejscach, które wydawały się dobre, ale to była raczej intuicja niż plan. Nie znałem jeszcze dobrze ani gleby, ani mikroklimatu, ani potrzeb poszczególnych gatunków. To była raczej radość niż strategia. Eksperyment, a nie projekt. Z czasem – przez kolejne sezony – zacząłem uważnie obserwować. Jak roślina rośnie, kiedy kwitnie, jak umiera. Gdzie sama rozsiewa swoje nasiona. Zrozumiałem, że to właśnie roślina wie najlepiej, gdzie chce wzrastać, a matka natura sama wskazuje idealne miejsce dla swojego potomstwa. Dopiero po kilku takich cyklach byłem w stanie wyczuć, które miejsca są bardziej wilgotne, które bardziej nasłonecznione, co i gdzie czuje się dobrze. Tak powoli zaczęła się wyłaniać mapa ogrodu – nie zaprojektowana z góry, lecz wyrastająca z samego rytmu miejsca. Nie tworzyłem ścieżek. To goście i ja sami je udeptaliśmy, tak jak grzybnia buduje swoje szlaki pomiędzy punktami wymiany. Dopiero potem delikatnie je zaznaczyłem i zaakcentowałem. To podejście – bardzo permakulturowe – opiera się na obserwacji, współpracy i zaufaniu do samego ekosystemu. Z czasem pojawił się pomysł stworzenia ogrodu yin-yang: części słonecznej i części cienistej, przestrzeni produkcyjnej i kontemplacyjnej. Dołączyły do mnie kaczki, pszczoły, kompostowniki. Zacząłem budować mikrostrefę leśną. Ale wszystko to przyszło po czasie, jako efekt wsłuchania się w życie ogrodu. Nie planowałem od razu. I być może to najlepsza droga – najpierw obserwować, a dopiero potem współtworzyć.


Jakie miejsce w Pana ogrodzie zajmują rośliny kwitnące takie, jak dalie, hortensje?

Ogromne. Rośliny kwitnące pełnią w moim ogrodzie naprawdę ważną rolę – zarówno praktyczną, jak i symboliczną. Zwłaszcza w tym piątym roku mojego ogrodowania, kiedy wreszcie porzuciłem podejście „wszystko wszędzie naraz” i zacząłem naprawdę rozumieć potrzeby poszczególnych gatunków.
Dziś łączę rośliny ozdobne z użytkowymi – sadzę warzywa z kwiatami, kwiaty z ziołami, a owoce z bylinami. Szukam nie podziałów, lecz harmonii. Rośliny kwitnące są obecne wszędzie – w warzywniku, przy wejściu, w szklarni. Zwłaszcza w szklarniach sadzę je celowo, po to, by zapraszały trzmiele, pszczoły i inne zapylacze. Dzięki nim pomidory mają szansę się udać, a szklarniowa przestrzeń żyje i pulsuje. Szczególne miejsce w moim sercu – i ogrodzie – zajmują dalie i pomidory. Te dwie rośliny to dla mnie kwintesencja ogrodnictwa. Każdy ogrodnik marzy o pięknych pomidorach. I każdy – choćby raz – chce mieć spektakularne, bujne dalie. W moim przypadku te rośliny współistnieją w jednej ze szklarni – tej bardziej cienistej, księżycowej, która niemal w całości została im oddana. To tam dojrzewają, rozkwitają i uczą mnie cierpliwości, rytmu, zaufania.

Wiem, że w Pana przypadku działka to już nie tylko hobby ani metoda spędzania wolnego czasu. Czy po kilku latach może Pan stwierdzić, że działka to sposób na samowystarczalność?

Jeszcze nie jestem samowystarczalny, ale działka jest dla mnie szkołą samowystarczalności. To droga, którą wybrałem świadomie, z nadzieją, że z każdym sezonem będę coraz bliżej celu. Czy uda mi się osiągnąć pełną niezależność żywieniową właśnie tutaj? Tego nie wiem. Ta przestrzeń powoli przestaje mi wystarczać, więc być może za kilka lat zamieni się w coś większego: kilka hektarów pod miastem albo gdzieś dalej, bliżej natury. Na tym etapie działka daje mi bardzo wiele. Uczę się nie tylko uprawy, ale też przetwarzania, kiszenia, konserwowania i przechowywania. Myślę o całym roku, a nie tylko o świeżym warzywie z grządki. Współczesne sklepy mają ogromny wybór, a jednocześnie wszystko wydaje się do siebie podobne, dlatego tak ważne jest dla mnie odkrywanie starych odmian, lokalnych smaków, zapomnianych metod. To zdecydowanie nauka o samowystarczalności i, o wolności.

Jak wygląda harmonogram prac na Pana działce w ciągu roku?

Nie mam sztywnego harmonogramu i coraz mniej go potrzebuję. Oczywiście, w głowie mam pewne punkty orientacyjne, jak choćby 15 marca, kiedy zazwyczaj wysiewam pomidory. Ale z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej opieram się na intuicji i obserwacji. Patrzę, co samo zaczyna kiełkować, i wtedy dosiewam inne rośliny o podobnych wymaganiach. To natura dyktuje mi rytm – nie kalendarz.
W dodatku, ze względu na zmiany klimatyczne i obecność dwóch szklarni, mój sezon ogrodowy jest znacznie dłuższy. Tak naprawdę przerwa trwa może trzy miesiące – grudzień, styczeń, luty – i nawet wtedy bywam na działce, robię porządki, planuję, obserwuję. To dla mnie całoroczna praktyka. Z roku na rok zauważam, że moje podejście ewoluuje. Coraz częściej to nie ja decyduję, tylko ogród. Obserwuję, co w danym momencie zaczyna kiełkować, co się pojawia spontanicznie i wtedy dosiewam rośliny o podobnych wymaganiach. Staram się działać w rytmie miejsca, a nie w rytmie narzuconych terminów. To natura dyktuje mi tempo – kiedy siać, kiedy sadzić, kiedy zbierać. Uczę się reagować, dostrajać, współodczuwać. Ogród nie lubi pośpiechu. Ani przymusu. Dlatego zamiast harmonogramu mam wewnętrzny kompas i notes pełen notatek z danego sezonu. To on pomaga mi lepiej zrozumieć, kiedy naprawdę jest dobry czas na działanie.


Czy korzysta Pan z jakichś nowoczesnych rozwiązań?

Jeśli chodzi o nowoczesne rozwiązania to tak, zdecydowanie z nich korzystam. Mam pełne zaplecze narzędzi na baterie: kosiarkę, wkrętarkę, piłę, szlifierkę. Nie używam ich często, ale kiedy są potrzebne, sprawdzają się doskonale, zwłaszcza że nie cierpiałem koszenia trawnika z kablem ciągnącym się za sobą. W domku działkowym mam płytę indukcyjną, lodówkę. Do tego – i to być może moje ulubione „nowoczesne rozwiązanie” – korzystam z telefonu i… czatu GPT. Serio. Pomaga mi szybciej znajdować odpowiedzi, łączyć wątki, rozwiewać wątpliwości, zadawać trafniejsze pytania. Czasem czuję, że to moje drugie narzędzie ogrodnicze, tylko mniej brudne od moich paznokci. Najważniejsze jednak jest dla mnie to, że technologia nie wyklucza permakultury. Można połączyć jedno z drugim. U mnie działka jest właśnie takim splotem starego i nowego. Tym, z czego świadomie rezygnuję, są opryski i nawozy sztuczne. Staram się je całkowicie zastępować naturalnymi naparami z ziół, właściwym sąsiedztwem roślin i dbałością o mikroklimat.

Przeczytaj też:  Kalanchoë – kolor na każdą okazję

Co sprawia Panu największą satysfakcję w pracy na działce?

Największą satysfakcję daje mi po prostu bycie tutaj. Patrzenie, jak ogród się zmienia – dzień po dniu, godzina po godzinie. Jak wygląda w porannym słońcu, a jak po deszczu. Jak coś, co dopiero wczoraj wykiełkowało, dziś ma już pierwsze liście. Uwielbiam jeść własne warzywa i podziwiać kwitnące kwiaty, ale największą przyjemność daje mi chyba samo obserwowanie życia. Szczególnie odkąd w ogrodzie pojawiły się kaczątka. Patrzenie, jak jedzą, kąpią się, bawią, to czysta radość. I przypomnienie, że życie jest proste.

A wyzwania?

Jest ich sporo. Myślę, że największym z nich jest moja własna wewnętrzna presja. Chciałbym, żeby wszystko się udawało. Żeby każda uprawa była obfita. Żeby wszystkie warzywa dojrzewały zdrowo, co roku, bez wyjątku. A przecież tak nie działa natura. Uczę się akceptować fakt, że niektóre rzeczy po prostu się nie udadzą, że porażki też są częścią cyklu, i to nie rocznego, ale często kilkuletniego. Nie wszystko kwitnie w tym samym czasie. Drugim wyzwaniem jest zarządzanie całą tą przestrzenią. W zasadzie działam sam, jeśli chodzi o rośliny i uprawy, z nieocenioną pomocą brata, który pomaga mi w technicznych tematach, ale to ja jestem odpowiedzialny za Ogród. Za to, żeby rośliny miały co pić, żeby coś było posiane, coś przycięte, coś zebrane. Czasem po prostu brakuje czasu. Albo nie mam jeszcze jasności, jak daną rzecz najlepiej zrobić. To wciąż nauka. I wiem, że ten ogród będzie mnie uczył do końca życia i, może właśnie to jest najpiękniejsze.


Czego do tej pory nauczyła Pana praca z ziemią?

Chyba łatwiej byłoby odpowiedzieć: czego mnie nie nauczyła. Bo tak naprawdę – nauczyła mnie wszystkiego. Przede wszystkim pokory. Ale też zaufania do czasu, który nadaje sens wszystkim procesom. Praca z ziemią pokazała mi, że można żyć w wolniejszym rytmie i, że to nie tylko okej, ale wręcz potrzebne. Że warto podążać nie za zegarkiem, ale za słońcem, deszczem, porą roku i porą dnia. Ogród otworzył mi umysł. Dosłownie. Wprowadził mnie na ścieżki filozofii, duchowości, kontemplacji. Nauczył mnie dbałości o ciało, o ruch, który nie jest forsowaniem, ale wsłuchiwaniem się. Wyprostował nie tylko plecy, ale i wewnętrzne napięcia. Uczy mnie medytacji w ruchu – tej codziennej, cichej, gdy po prostu chodzę między grządkami, obserwuję, jestem. Nauczył mnie, że jesteśmy częścią przyrody – nie czymś odrębnym, nie „ponad nią”, tylko z niej. To, że nosimy buty i ubrania, nie oznacza, że oddzieliliśmy się od natury. Jesteśmy jednością. Po prostu działamy trochę szybciej, mamy więcej narzędzi i myśli, ale nasza rola w ekosystemie jest równie biologiczna i duchowa, co każdej innej istoty. Działka nauczyła mnie też wolności. I miłości – do roślin, do zwierząt, do gleby, do pszczół, do siebie. I uczy mnie nadal. Codziennie. I chyba nigdy nie przestanie.

Pana ogród jest również scenerią niezwykłych spotkań znanych pod nazwą „Garden to Table”. Proszę coś o nich opowiedzieć.

„Garden to Table” to koncept, który stworzyliśmy z moją przyjaciółką w zeszłym roku. Ja hoduję rośliny, ona gotuje z wielką pasją. W pewnym momencie naturalnie połączyliśmy te dwie energie. Pomyśleliśmy: skoro mamy ogród i mamy kuchnię, dlaczego by nie zaprosić do tego naszych przyjaciół? I tak narodziły się kolacje „z ogrodu na stół” – czyli experience dinner, jak je czasem nazywamy. To nie są zwykłe kolacje. To spotkania, w których opowiadamy o roślinach, prowadzę gości przez ogród, pokazuję, co w danym momencie rośnie, co kwitnie, co owocuje. A potem siadamy razem do stołu i celebrujemy smak dokładnie tego, co właśnie teraz dojrzewa. Nie korzystamy z warzyw spoza sezonu. Wręcz przeciwnie, budujemy całe menu wokół aktualnego stanu ogrodu. Jeśli kwitnie ogórecznik – to będzie w sałatce. Jeśli dojrzewają pomidory, to zagrają główną rolę. Jeśli lipa pachnie – pojawi się w naparze. Te kolacje odbywają się dwa razy w miesiącu i są przede wszystkim formą dzielenia się: ogrodem, sezonowością, prostotą. Chcemy poprzez te spotkania zachęcić ludzi do powrotu do natury – nie tylko przez jedzenie, ale przez kontakt z ziemią. Może ktoś po takiej kolacji zasadzi choć jedną roślinę. Może wróci do myśli o własnym ogrodzie. A może po prostu poczuje, że jedzenie ma duszę i, że warto celebrować to, co rośnie tu i teraz. Chcemy ich trochę… zaczarować.


Co jeszcze pozostaje w sferze Pana marzeń w odniesieniu do otaczającej Pana przyrody? Czy jest coś, co bardzo chciałby Pan zrealizować?

Oj, marzeń mam jeszcze bardzo wiele, ale na tym etapie niech część z nich pozostanie moją słodką tajemnicą. Wiem jedno: będę się rozwijał razem z ogrodem, a ogród będzie rozwijał się razem ze mną. Może kiedyś będzie to już nie tylko działka, ale kilka hektarów. Może pojawi się więcej zwierząt, więcej struktur, więcej przestrzeni dla ludzi. Na pewno chcę mocniej skupić się na Kombuczy, która już dziś jest ważnym elementem tego ogrodu, a kto wie, czy z czasem nie stanie się główną bohaterką tej opowieści. Plany mam i to sporo. Ale nauczyłem się też, że warto je wypuszczać do świata powoli, z czułością. Dlatego wszystkich, którzy chcą śledzić tę drogę, po prostu zapraszam do obserwowania. Ogród, życie i marzenia – wszystko toczy się tu swoim rytmem.

Pana profile w mediach społecznościowych z całą pewnością inspirują wielu obserwujących do zanurzenia się w naturze. Jakich rad udzieliłby Pan osobie, która planuje rozpocząć przygodę z uprawianiem własnego kawałka ziemi?

Zacząłbym od prostoty. Nie trzeba od razu kupować działki. Można zacząć na balkonie, od doniczek z ziołami. Coś małego, użytkowego. Czegoś, co pachnie, co można dodać do herbaty, do obiadu. To daje ogromną satysfakcję i pierwsze doświadczenie opieki nad rośliną.
Kolejny krok? Spacery. Po ogródkach działkowych, po parkach. Może nawet mała miejska partyzantka – posadzenie jednej rośliny w publicznym miejscu i doglądanie jej, obserwowanie. To świetny test: czy mamy czas, chęć, uważność, by troszczyć się o coś regularnie? Najważniejsze jest, by nie przyspieszać. Dać sobie przestrzeń. Nie rezygnować z marzenia, tylko powoli, stopniowo je realizować. Jeśli ktoś już kupił działkę, to moja rada brzmi: pierwszy rok po prostu ją poznaj. Obserwuj. Oddychaj z nią. Nie przesadzaj od razu pod plany, które ktoś Ci narysował, nie przesadzaj drzew. Zobacz, skąd wieje wiatr, gdzie stoi woda, gdzie rośliny rosną same z siebie. Naucz się kierunków świata i mikroklimatu miejsca. Ogród to nie projekt. To relacja. I jak każda relacja – potrzebuje czasu, zaufania, obserwacji. Jeśli się na to otworzymy, to ta przygoda rozwija się już sama. Naturalnie. That’s my belief.


• Grzegorz Krawczyk, twórca miejskiego ogrodu na warszawskiej Saskiej Kępie, dzieli się swoją drogą od pracy w korporacji do życia w rytmie natury. Jego opowieść to historia powrotu do siebie przez ziemię, permakulturę i codzienną uważność.

Warto zapamiętać i śledzić inspirujące instagramowe konta ogrodnicze Grzegorza: https://www.instagram.com/gregsgardenpl/ i https://www.instagram.com/plejn_grzesiek

Zdjęcia: z archiwum Grzegorza Krawczyka

Anna Pawliczko
Anna Pawliczko

Przez 18 lat redaktorka prowadząca fachowych czasopism florystycznych („Katalog Florysty”, „Florysta”, „Kwiaty do Ślubu”, „Ślubne wiązanki i dekoracje” oraz „Florystyka Funeralna”). Autorka kilku tys. artykułów i wywiadów. Pełne bio.

Powiązane artykuły

  • 8_Easy-Resize.com
    Zabawa z roślinami
  • działka rod rodzinny ogródek działkowy działka rekreacyjna rodos ogródek (4) (1)
    Pochwała działkowego życia
  • 51 lato kwiatow w otmuchowie 2024 iwona kwiatek weronika kwiatek florystyka kwiaty komnata tajemnicy (8)
    Tryptyk szczęścia, czyli opowieść malowana kwiatami [NASZ PATRONAT]
  • concept factory advanced poetry wildly botanical
    W dzień gorącego lata
  • prasowane kwiaty
    Botaniczne konstelacje

Reklama

© 2025 Portal florystyczny Zakochaniwkwiatach.pl. Florystyka, kwiaty, rośliny, ogród
Ta strona wykorzystuje technologię plików cookie (tzw. ciasteczek). Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.